Zaczynają się wiosenne burze


Wtorek, 22 marca 1977 r.

                                             Zaczynają się wiosenne burze

                        “Bóg daje szczęście, ale… człowiek musi je złapać.” bł. Adolf Kolping



Z rana jestem wolny i znów podobnie jak wczoraj, porządki w mieszkaniu. Mam umyć dwa okna. Agnieszka wczoraj wieczorem umyła jedno duże balkonowe i zrobiła małe pranie. Zmywam także po śniadaniu i zabieram się do porządkowania pustych butelek.
Butelki trzeba oddawać do sklepu. Czyste, umyte bez naklejek. Trzeba zerwać też metalowy pierścień. Każda butelka to złotówka. Nie mogę być rozrzutny i wywalać puste butelki do zsypu. Trzeba być oszczędnym i uczyć synów oszczędności.
Nożem zrywam z butelek pierścienie po kapslach. Nóż ześlizguje mi się po mokrej butelce i wcina do kości w palce lewej ręki. Odkładam nóż i butelkę. Trzeba zatamować krew, która obficie wycieka z rany. Zmywam ranę spirytusem i kładę opatrunek. Teraz mam wymówkę, nie będę mył okien. Jedną ręką, aby drugiej nie moczyć kończę pracę w kuchni.
Wychodzę po zakupy, by tym sposobem pomóc Agnieszce w przygotowaniu obiadu.
Czas wychodzić do pracy. Dziś tylko pojedynczy lot do Poznania. Po drodze kupuje gazetę. Jest informacja o zwiększeniu częstotliwości połączeń między portami oraz o lotach w niedzielę. Od kwietnia wchodzi letni rozkład lotów. Wzrasta liczba połączeń. Odczuje to sam już w przyszłym miesiącu gdy nowy rozkład wejdzie w życie.
Dzisiejszy lot odbywam z inną załogą, samolotem SP-LTS, który niedawno wrócił z remontu. Zaczyna się psuć pogoda. Gdańsk nie przyjmuje, Szczecin ma warunki bliskie minimum, w Poznaniu jest tendencja do poprawy pogody. Możemy lecieć. Czekamy tylko na pasażera, który przyleciał samolotem z Krakowa. Spieszymy się, mamy dodatkową przesyłkę, wieziemy lek na ratunek. Specjalna przesyłka. Muszę dokładnie wiedzieć gdzie przesyłka stoi w bagażniku, by szybko w pierwszej kolejności wydać w porcie docelowym.
Niekiedy wozimy też pieniądze w workach. Na liście przewozowym jest podane tylko ile worków i jaki jest ciężar każdego z nich. Worek jest solidnie zawiązany, ostemplowany. Co jest w środku nie wiadomo. Przez materiał czuję tylko drugi worek w środku. Niekiedy wewnątrz są monety to czuć po ciężarze i przesypywania się ich w środku. Banknoty są popakowane w takie cegiełki. Prawdopodobnie są to dolary. Przesyłki Narodowego Banku Polski w eskorcie Milicji dowożone są bezpośrednio do samolotu i kapitan kwituje ich odbiór moimi rękoma.
Po locie podobnie podjeżdża milicja i bankowcy i odbierają przesyłkę.
Dział wyważania samolotu dowiaduje się o dodatkowej jakiejś przesyłce i jej ciężarze. Ta informacja im starcza by wprowadzić umiejscowiony ciężar w przednim bagażniku.
Przez radio otrzymujemy zezwolenie na start już z początku pasa bliżej portu krajowego. Skróci to czas kołowania na drugą stronę lotniska. Lek na ratunek ma pierwszeństwo i czy na ziemi czy w powietrzu idziemy na skróty. Pomagają nam w tym kontrolerzy.
Testujemy nowe silniki zabudowane na tym samolocie w czasie remontu. Mają większą moc. Szybciej nabieramy wysokości. Lecimy w kierunku Łodzi. Jest już po zachodzie słońca i niebo w miejscu, gdzie słońce zaszło jest czerwone. Łódź przykryta jest płaszczem chmur i tak jest aż do Poznania. Chmury są niskie od pięciuset do dwustu metrów. Przebijamy je korzystając z pomocy ILS ustawionego dla pewności na obu zestawach u obu pilotów. Podprowadza nas też radar. Gdy przebijamy dolną warstwę chmur widać przed nami światła lotniska. Mamy zgodę na lądowanie nad samym progiem pasa. Mży deszcz, szyby pokrywają się kroplami wody. Trzeba włączyć wycieraczki. Lądujemy i kołujemy do portu. Jest bardzo ciemno. Jedynie budynek portu jest jasno oświetlony. Na płycie widać tylko czerwone latarki kontrolera, który pokazuje jak mamy kołować i gdzie się zatrzymać. Wyłączamy urządzenia i silniki. Zabierają lek na ratunek i dalej wyładowują bagaże.
Idziemy odetchnąć świeżym powietrzem. Po krótkim postoju znów powrót do Warszawy. Lot przebiega normalnie. W pewnym momencie na wprost przed nami błyskawica przeszywa niebo. Nie przewidywano burz na trasie naszego lotu. Kapitan manipuluje już radarem. Patrzę też na radar, który ani na 50, 100 ani na zakresie 200 km nie sygnalizuje burz. Musi być ona jeszcze dalej. Czy zdążymy wylądować w Warszawie nie spotykając się z nią? Burze są naszymi wrogami, omijamy je jak najdalej. Samo przejście chmury burzowej nie należy do przyjemnych, latanie samolotem którym rzuca we wszystkie strony jest trudne. Maszyna spada w dół o kilkaset metrów, to znów rzucany jest do góry, aż brak sterów do utrzymania jej w locie poziomym. Pioruny tak rozświetlają niebo, że przez kilkanaście sekund nic nie widzimy. Nie wiadomo co wskazują przyrządy, jak usytuowany jest samolot, spada czy wznosi się. Często piorun strzela w antenę radaru idzie falowodem paląc elektronikę i nie można wykryć już następnych burz. Uszkadza busolę i lot odbywa się przy użyciu tylko części przyrządów nawigacyjnych. Takie wypadki spotkania z burzą zdarzają się rzadko. Omijamy burze o 50 a nieraz 100 km, ażeby lecieć spokojnie i bezpiecznie. Dziś ta burza nam zupełnie nie grozi.
Nad Warszawą nie ma chmur. Jest czyste pogodne niebo. Lądujemy bez kłopotów. Za nami podchodzi do lądowania samolot z lotów szkolnych. Tamten sprawdzany pilot do końca nie wie czy wyląduje czy też na wysokości kilkudziesięciu metrów otrzyma komendy na przejście na drugie okrążenie. Może dotknie kołami pasa i będzie znów musiał się wznosić w powietrze, a może ląduje tylko dla nauki na części włączonych przyrządów? Musi być przygotowany na wszystko. Musi nabrać wprawy w sytuacjach awaryjnych, tak że gdyby się to zdarzyło w locie rejsowym, ażeby reagował szybko i poprawnie.
Podkołowujemy pod port. Obok nas stoi na pracujących silnikach samolot An-24W, który ma odlecieć do Wrocławia.
Idziemy do szatni która znajduje się na piętrze budynku starego portu z lat 30. Jej okna wychodzą na płytę postojową samolotów. Ten samolot na pracujących silnikach wciąż stoi. Przebieram się i widzę przez okno jak wyłączają silniki. Już bez munduru idę do samolotu. Ciekawi mnie co jest przyczyną wyłączenia silników i nie kontynuowania rejsu. Po składzie stojących mechaników widzę że jest to usterka osprzętowa. Wysiadają pasażerowie. Rozładowują bagaż. Jest już w środku kilku mechaników obsługi naziemnej. Wchodzę do środka samolotu i idę do kabiny załogi. Zza pleców mechaników widzę jak sprawdzają busolę. Jest awaria zapasowego żyro-agregatu. Na głównym żyro-agregacie busola pracuje dobrze. Decyzja załogi była słuszna – z tą usterką nie można lecieć. Wymieniają na rejs samolot. Za pół godziny po wymianie uszkodzonego żyro-agregatu ten samolot też będzie sprawny.

Praca czyni mistrza.