Z północy na południe i odwrotnie


Model samolotu An-24


Poniedziałek, 14 marca 1977 r.

Z północy na południe i odwrotnie

Lotnictwo wymaga posiadania w swych szeregach ludzi starannych i silnych duchem
Józef Piłsudski

Wstaję po szóstej razem ze wszystkimi. Budzi nas radio, które codziennie o tej porze się włącza i gra do wpół do ósmej, kiedy Robert powinien wyjść do szkoły. Ta automatyzacja ma tą zaletę, że nie trzeba jej codziennie włączać, nakręcać, a gdy trzeba to się wyłącza. Śniadanie, słanie łóżek i po zagaśnięciu radia wychodzę razem z Robertem. Jestem zły, bo dopiero dziś z rana synek przypomniał sobie, że na jutro musi skończyć kolejne modele samolotu z zajęć plastyczno-technicznych. Wybrał jeden z trudniejszych modeli i robiąc coś takiego po raz pierwszy ma kłopoty. Obiecałem mu pomóc po powrocie z pracy. Jestem pewien, że wrócę. Pogoda świetna, latanie proste, nie będzie problemów.
Melduję się jak co dzień. Zbieramy całą załogę i do samolotu. Na lot do KRK, LO-755 o godzinie 9.05. Bagaż załadowany, pasażerowie na miejscach, dokumentacja i samolot sprawne, więc można lecieć. Drugi pilot prosi przez radio o zapuszczenie:
– „Warszawa wieża, rejs Lima Oskar siedem, pięć, pięć, prosimy o zapuszczenie. Informacja India.”
– „Możecie zapuszczać. Czas dziewiąta zero dwie” – odpowiada wieża.
Zapuszczamy, podgrzewamy silniki i kołujemy na pas startowy. Otrzymujemy zezwolenie na start. Ostatnie czynności przed startem i daję moc startową. Zamiatam wzrokiem wszystkie wskaźniki silnikowe i przy okazji całą resztę i ręką wystawioną do przodu z płaską dłonią daję znak, że u mnie wszystko dobrze i można startować.
– Poszły konie po betonie – mówi kapitan i puszcza hamulce samolotu.
Tak zaczyna się dzień pracy. Pełna koncentracja, skupieni patrzymy i robimy to, co każdy z nas ma robić. Samolot nabiera prędkości i unosi się w powietrzu. Lecimy coraz to wyżej do wyznaczonego poziomu. Za czterdzieści minut będziemy na miejscu. Tam przygotowanie samolotu, zatankowanie paliwa, parę minut odpoczynku i dalej.
Teraz nazywamy się LO-850 i lecimy z Krakowa do Gdańska. W Gdańsku jest trochę gorsza pogoda, więc tankując w Krakowie bierzemy więcej paliwa. Powinniśmy przelecieć ten odcinek w godzinę dwadzieścia. Przed wejściem do samolotu na płycie spotykamy załogę lotowskiego Ił-18, która leci z Krakowa do Budapesztu. Nie mamy już czasu, jedynie w przelocie witamy się.
Do Gdańska przylatujemy przed czasem. Należałoby coś zjeść. Zbliża się już dwunasta, ale bufet posiada jedynie na gorąco fasolkę po bretońsku. Zamawia to jedynie drugi pilot, my pijemy tylko kawę lub herbatę. Jest jeszcze czas na przejrzenie prasy.
W kiosku kupuje „Przekrój”- jest akurat artykuł o lotowskim dziale czarterów. Ja zaczytany, gdy podrywa nas głos z głośników wzywający pasażerów do przechodzenia do samolotu. Na skróty przez bagażownię idziemy na płytę lotniska i dochodzimy do samolotu przed pasażerami. Nazywamy się teraz LO-843 i lecimy z GDN do KTW wioząc turystów z wycieczki nad Bałtyk.
W powietrzu, już na poziomie, gdy leci autopilot, po wypełnieniu Dziennika Pokładowego sięgam do kupionego tygodnika Przekrój. W artykule „Samolot do wynajęcia” Wilhelmina Skulska porusza rolę czarterów w PLL LOT.
W artykule na początku przedstawia „team” – zespół, który tym się zajmuje. Jest ich szesnastka. Wszyscy młodzi, przeciętny wiek 24 lata. Wszyscy mówią biegle kilkoma językami obcymi. Najstarszy z-ca kierownika Jan Wyganowski dobiega czterdziestki.
Jak mówią są po to, by samoloty się „nie pasły” na lotnisku. Co wożą te samoloty. Jeszcze jak pracowałem w hangarze pamiętałem jak na prace przychodziła osiemnastka (Ił-18) przystosowany do przewozu cieląt z Polski do Włoch. Choć specjalnie przygotowany z wykładzinami brezentowymi na podłodze to jednak czuć było „oborą”. Znajdowaliśmy metryczki tych kilkutygodniowych cieląt. Skąd od jakiego gospodarza każda sztuka pochodziła. Ten samolot latał non stop kilka miesięcy. Wożono nim też konie.
Innym ciekawym ładunkiem wożonym przez Ił-14 były malutkie węgorze do zarybiania. Koledzy potrafili znaleźć gdzieś w szczelinach kilka sztuk i zabierali, by wypuścić w sobie znanym miejscu, by rosły i wyłapać dorosłe.
Z artykułu dowiaduję się że „w ciągu ostatnich dwu lat w ramach usług czarterowych LOT odwiedził 231 różnych portów lotniczych w 62 krajach świata”. W roku 1975 zarobił LOT na tych przewozach ponad pół miliarda złotych w tym 85 % w dewizach.
Przewozy ciętych kwiatów to już prawie jak z Holandii jadą w świat. Truskawki wylatują z lotnisk wojskowych, by było szybciej – ale tego nie piszą w Przekroju. Podobnie jednodniowe pisklaki.
Czarterowe samoloty woziły przez dłuższy czas mahometan z Kairu do Jeddah niedaleko Mekki. Woziły do Argentyny czy Meksyku rybaków, którzy na naszych kutrach łowili ryby, tam gdzie one były i co jakiś czas trzeba było wymienić załogę statku.
Przewożono byki z Hiszpanii do polskiego PGR-u, by wzmocnić naszą rasę krów. Choć uśpione przed drogą, ale już w Koszalinie po wylądowaniu tonowy samiec odzyskał formę i zaczął biegać wzdłuż pasa startowego. W pogoń samochodem udał się nasz weterynarz i znów zastrzyk uspokoił go i dał się odwieźć do „krowiego haremu.”
A szefowi czarterów na przyszłość marzy się nowy sprzęt lotniczy, odpowiednio wyposażone magazyny i samoloty towarowe dalekiego zasięgu, by można było bez lądowania dotrzeć z Okęcia do Tokio.
Artykuł czytałem z przerwami, bo co jakiś czas sprawdzałem silniki, rozchód paliwa, pracę generatorów i zamiatałem wzrokiem całą tablicę przyrządów obu pilotów. Po sprawdzeniu znów do lektury, by po jakim czasie powtórnie skontrolować swe stanowisko pracy.

Ten obecny, jak na warunki krajowe, dość długi lot – godzina i dwanaście minut przebiega spokojnie.
W Katowicach ciepło, świeci słońce. Tu już obowiązkowo trzeba coś zjeść. Jeszcze przed nami parę godzin pracy a żołądek zaczyna być pusty. Zamawiamy kiełbaski z rożna, prawie jedyny specjał tego zakładu. Gdy już jemy kiełbaski przy stoliku, zbliża się jeden z pasażerów przedstawiając się jako nasz pasażer z Gdańska. Lot bardzo mu się podobał i pije nasze zdrowie. Dziękujemy, musimy odmówić jego propozycji postawienia nam jednej kolejki wódki. Jeszcze dziś pracujemy i musimy dowieść następną partię górników do Gdańska już jako LO-844. Wszystko odbywa się jak zwykle. Przechodzimy do samolotu, za nami pasażerowie. Kołowanie, start i lecimy. Pasażerowie wypytują stewarda, którędy lecimy a pod nami rozciąga się dywan z chmur.
Nad Łodzią wychodzę do toalety. Muszę przejść przez całą kabinę pasażerską aż prawie do ogona samolotu. Gdy wychodzę z toalety widzę w tylnym przedsionku jednego z pasażerów, rozmawiającego ze stewardem. Pasażer zatrzymuje mnie, trzyma w ręku kieliszek, wyjmuje pół butelki Extra żytniej wódki i proponuje bym się napił. Gdy grzecznie odmawiam czuje się urażony. Ma żal, że nie chcę z nim wypić nad Łodzią na wysokości 4000 m. Wracam do kabiny załogi. Idąc przez kabinę pasażerską widzę jeszcze w dwóch miejscach butelki żytniej, której już w Warszawie nie można kupić. Opowiadam kapitanowi co widziałem. Można im pozazdrościć, jadą odpoczywać, a że piją, byle w miarę to nie będzie problemów. Na liniach zagranicznych stewardesy podają trunki, lecz na tych krótkich lotach krajowych podaje się jedynie cukierki i batoniki oraz prasę. Dolatujemy do Grudziądza i rozpoczynamy zniżanie. Podstawa chmur w Gdańsku wynosi 600 metrów. Robimy dłuższe zejście o kilkanaście sekund i wychodzimy z chmur przed Gdańskiem. Idąc prosto na lotnisko, z pięciuset metrów, widać miasto, port i statki na redzie. Myślę, że górnik chyba zrozumiał, ale jak po lądowaniu steward opowiedział mi, to nad miastem ten górnik napełniał torebki dla chorych w powietrzu. Chyba za dużo wypił. Do Gdańska przylecieliśmy nieco wcześniej korzystając z pomyślnych wiatrów wiejących z południa. Mamy czas, można znów coś zjeść lub wypić. Zamawiam sok pomarańczowy, dużo już było dziś tych herbat. Przeglądamy też do końca prasę. Przy sąsiednim stoliku kręci się czterech mężczyzn wracających z jakiejś delegacji ze Szwecji. Zamawiają przy barze osiem koniaków. Ten, który je przenosi chce cztery stawiać na naszym służbowym stoliku załogi, abyśmy wypili z nimi. Znów trzeba odmówić, piją po dwie kolejki za nasze zdrowie.
W głośnikach słychać zapowiedź: „Odlot rejsu LO-720 z Gdańska do Warszawy, pasażerowie proszeni są o przechodzenie do odprawy”. Udajemy się do samolotu. Jeszcze pięćdziesiąt minut lotu i będziemy w Warszawie. Po locie żegnam się szybko i jadę do domu. Mam klejenie tego modelu samolotu. Jestem w domu przed szóstą. Agnieszka podaje mi szybko spóźniony obiad, a ja dyktuje Robertowi co ma robić z modelem. Po obiedzie wspólnie kleimy go aż do ósmej. Wtedy każe mu iść spać. Będę kończył model sam. Syn musi się wyspać, by z rana był wypoczęty.
Jednak najpierw wychodzę na balkon, po prostu odetchnąć normalnym powietrzem. Widzę stąd tylko wschodnią część nieba. Nad sobą mam jeszcze cztery piętra i one zasłaniają mi zachodnie niebo. W dzienniku TV podali, że mają być widoczne gwiazdy Wenus, Jowisz i Gwiazdozbiór Oriona i Syriusz. Szukam tego na niebie jednak ja jestem z astronomii laik. Potrafię na niebie znaleźć: słońce, księżyc, wielki wóz z gwiazdą północną. Ze znalezieniem reszty gwiazd jest gorzej. Wracam do pokoju i modelu. Sam miałem zajęcie z modelem do jedenastej, naklejając kalkomanię, detale podwozia i anteny.


Patrz tego, z czego masz chleb.