Wyjazd na działkę


Niedziela, 20 marca 1977 r. 

                                                     Wyjazd na działkę

                                               Działka lata 80. Zdjęcie z powietrza. Omawiana działka z drzewami z lewej strony. Na górze widoczna obecna ul. Komorowska.                                                      

                         Tantum possumus, quantum scimus  – Tyle możemy, ile umiemy

My i dzieci wstaliśmy dopiero po dziewiątej. Mamy wolną niedzielę. Piękna wiosenna pogoda zachęciła nas do wyjazdu na działkę. Jest to właściwie działka moich rodziców, ale my mamy tam parę grządek, które uprawiamy. Czas już najwyższy aby się tym zająć. Zaraz po śniadaniu zabraliśmy parę potrzebnych rzeczy, suchy prowiant i podeszliśmy pieszo do kolejki WKD na przystanek na ul. Szczęśliwickiej przy Technikum Kolejowym. Jazda dwadzieścia minut kolejką, parę minut spaceru pieszo. Tam idąc do siebie nadkładamy nieco drogi i wstępujemy do Komorowskiego kościoła. Rzymskokatolicka Parafia Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Komorowie została erygowana w 1958. Obecny kościół parafialny był budowany w lat 1948-1952, przez mieszkańców Komorowa w czynie społecznym i potrzeby serca.

Spacerkiem idziemy starą aleją lipową koło kapliczki otoczonej niską balustradą. Pod figurą Matki Boskiej z dzieciątkiem na tablicy napis: „Pod Twoją obronę uciekamy się Święta Boża Rodzicielko” , „W hołdzie Najświętszej Pannie ufundowali 1922 Maria i Józef”. Prawdopodobnie fundatorem w/w kapliczki byli właściciele majątku Komorów bezdzietne małżeństwo Maria i Józef Markowiczowie. To niedawno tylko 55 lat temu postawiono tę kapliczkę. Aleja Lipowa skręca i idzie w głąb Komorowa Wsi a w przeciwległym kierunku ciągnie się aleja Kasztanowa. Jest też stara aleja Wierzbowa a że to nietrwałe drzewo dużo drzew wypada po burzach czy wichurach.

Przed nami widzimy zabudowania wielkiej obory PGR-u a obok po drugiej stronie jezdni budynki „czworaki” pracowników PGR. Wzdłuż tych budynków idziemy przy murze i bramie pałacu a obecnie szpitala dla nerwowo chorych. Esując wraz z drogą mijając po lewej wielkie łąki do wypasu setek krów dostarczających mleko dla Warszawy. Wraz z mostkiem na Utracie kończy się asfalt i zaczyna piaszczysta droga prowadząca na działkę.  Kawałek i  jesteśmy na miejscu. Prawie półgodzinny spacer od stacji WKD w Komorowie do działki od kilku lat budowlanej.

Tak pasły się szkockie krowy na łące nad nad Utratą w XXI w.

Rodzice pracowali na działce od paru godzin. Ojciec skopał spory kawałek i zdążył coś obsadzić. Po krótkiej rozmowie, przebraliśmy się i wzięliśmy do pracy. Przedtem wszyscy poszli oglądać gniazdo małej brązowej suczki, która się oszczeniła pod stertą gałęzi koło parkanu. Łasiła się do wszystkich i od każdego dostała coś do jedzenia. Szczenięta były dwa i jeszcze ślepe piszczały za suką, która biegała koło nas. Robert z Krzyśkiem przez cały czas naszego pobytu na działce doglądali gniazda.

Po krótkiej naradzie z Agnieszką jak w tym roku rozplanować działkę, zabrałem się do kopania podrzucając w jałowy piasek trochę kompostu, który wytwarzamy z różnych odpadków. Agnieszka zaczęła sprzątać liście i łodygi kwiatków wieloletnich. Po krótkim czasie poczuliśmy się zmęczeni. Ciężka praca fizyczna, którą wykonywaliśmy pierwszy raz w tym roku, jak też wczorajszy alkohol, dawały o sobie znać. Coraz wolniej jednak robiliśmy, należało coś zrobić bo zbliżała się wiosna i czas naglił. Po południu zjedliśmy obiad przygotowany ze wspólnych zapasów przywiezionych przez mamę i Agnieszkę. Synowie mieli wyjątkowy apetyt. Świeże powietrze i dużo ruchu, powodowało, że jedli szybko i dużo. Spieszyło się też im do szczeniaczków. Robert obudował gniazdo kawałkami sklejki i deskami jakie znalazł w ogródku. Jeszcze trochę pokopaliśmy, przesadziliśmy na uprawioną ziemię trochę smolinosów i już trzeba było kończyć, tym bardziej, że nadciągały chmury i kropił drobny deszczyk.

Zabraliśmy z naszych zapasów kilkadziesiąt jabłek jakie były w piwniczce, kilka wiosennych wierzbowych gałęzi do wazonu i tą samą drogą i kolejką  wróciliśmy do domu. Niestrudzone dzieciaki poszły na rowery. Agnieszka zaczęła przygotowywać prawdziwy obiad a ja trochę jej w tym pomagałem. Obiad wypadł nam w czasie kolacji i po dobranocce, wykąpane dzieci poszły spać. Obejrzeliśmy dziennik i także do łóżka spać. Praca w ogródku dawała znać o sobie, czuliśmy zmęczenie w kościach. W pierwszy wiosenny dzień weszliśmy pracą.

 

Kto chce krowę doić, powinien ją paść.