Porwanie samolotu Iberii


Lotnicze Zakłady Naukowe rok 2021

Lotnicze Zakłady Naukowe rok 2021. Foto Autor.

Środa, 16 marca 1977 r.

                                            Porwanie samolotu Iberii

                Bywa, że komuś starcza odwagi w wyjątkowych
                 okolicznościach, a nie starcza na co dzień.
                 Maria Dąbrowska

O siódmej rano dowiaduję się z radia o powtórnym lądowaniu o 23:30, samolotu Boeinga 727 Iberii w Warszawie na Okęciu. Samolot stał do dziś rana do 6:49 i odleciał w niewiadomym kierunku. Porywacz Włoch, widocznie czegoś nie może załatwić, gdyż rozmowy, które tu prowadził zostały przerwane o godzinie 3 w nocy, by załoga mogła wypocząć.
Mieli na wypoczynek niepełne 3 godziny. Co czują Ci pasażerowie i załoga? O co ten człowiek walczy w tak desperacki sposób? Wiadomo, że z tego są tylko dwa rozwiązania, bo trzecie jest mało prawdopodobne. Pierwsze to rozbicie samolotu. Drugie dostanie się w ręce władz. Trzecie to czasowa wolność po skoku na spadochronie. Tego jednak nie zrobi z trzyletnią córeczką, którą zabrał do samolotu z Wybrzeża Kości Słoniowej. Czas pokaże jaki będzie finał tej sprawy. Tamta załoga, zapewne podobnie jak my ma instrukcje jak postępować w takich wypadkach, bo przecież tyle na świecie jest porwań samolotów, że zrodziła się już cała nauka, która wskazuje środki na przeciwstawienie się tego typu działaniom. Jesteśmy szkoleni pod tym kątem, ale często jesteśmy zdani sami na siebie. Musimy sami decydować o pewnych sprawach nieobjętych ramami instrukcji.
Po dziesiątej, a dokładnie 10:46, wyłączono w bloku światło. Nie wiedziałbym tego tak dokładnie, gdyby nie elektryczny zegar wmontowany w radio, który zatrzymał się o tej godzinie. Posprzątałem już w domu i czytałem.
Przed 12 włączyłem bateryjne radio tranzystorowe, jestem ciekaw wiadomości. W dzienniku radiowym podano, iż porwany samolot Boeing 727 lądował w Zurychu i władze nie dopuściły dalej do startu. Porywacza aresztowano. Było to najdłuższe porwanie w dotychczasowej historii tego rodzaju przestępstw.
Kończę robić obiad, bo tak umówiłem się z Agnieszką. Przed 14 muszę wyjść z domu do pracy. Chcę być nieco wcześniej, by dowiedzieć się czegoś więcej o lądowaniu w Warszawie porwanego samolotu Boeinga B727. Jest sprawą niejasną, po co leciał z południa i wrócił na południe. W pracy dowiaduję się pewnych szczegółów. Jednak oczekuje na prasę poobiednią. Tam będzie można dowiedzieć się mniej lub więcej. W rozmowie zanikają pewne szczegóły, detale, drobiazgi, które dziennikarz zbiera i nieraz opisuje. Tak było i w tym wypadku. W Warszawie samolot ten lądował przypadkowo. Nie pierwszy to samolot na Okęciu, który ląduje przypadkowo. Biorąc nasze położenie geograficzne i lepsze rozbudowanie portu oraz urządzeń naziemnych w Polsce, gdyby lądowań przypadkowych mielibyśmy znacznie więcej, zwiększyłoby to ruch w powietrzu i nasze wpływy dewizowe. Jesteśmy dość daleko w tyle w lotnictwie komunikacyjnym i wszystkim co jest z tym związane. Fakty zaczynają mówić za siebie. Czytając prasę i znając wypowiedzi, samolot ten kierował się na wschód korytarzem powietrznym. Jednak w pewnym momencie (chyba nad Suwałkami gdzie krążył dwie godziny) zawrócił i nie mając dostatecznego zapasu paliwa na lot do innego lotniska, lądował w Warszawie. Ponoć mówią niektórzy chciał wlecieć w obszar ZSRR i lądować w Moskwie. Tam długo się zastanawiali i na jego stwierdzenie, że on jest komunistą i chce do komunistów otrzymał odpowiedź – W Rosji Komunistów wielu i jeszcze jeden tam nie potrzebny. Niech komunizm zakłada u siebie w kraju. Tak szepcą niektórzy.
Dlaczego zawrócił? Pewnie nie otrzymał zgody z ziemi na dalszy lot. Ta ich rozmowa pewnie jest gdzieś zapisana na taśmie magnetofonowej, tak jak zapisywane są wszystkie rozmowy między samolotem a ziemią. Jedno jest pewne, że nad naszym terytorium zgodę otrzymał, nie zgodził się na to ktoś inny. Otrzymał też zgodę na lądowanie w Warszawie, otrzymał paliwo i mógł kontynuować dalszy lot. Do lądowania w Warszawie, zmusiła go konieczność, jaką jest brak paliwa. To co jest mniej groźne na drodze czy morzu, w powietrzu staje się tragedią. Lot szybowy dla takich samolotów jest prawie niemożliwy. Należy lądować na najbliższym lotnisku. Tamta załoga wybrała Warszawę i postąpiła najsłuszniej, bo mieli jeszcze do dyspozycji Gdańsk. W stolicy jest z kim rozmawiać, choć jak czas pokazał, rozmowy nie przyniosły rezultatów.
Udajemy się do samolotu. Dziś lecimy na sierra papa lima tango papa (SP-LTP).
Miałem z tym samolotem przed laty przeżycie. W czasie gdy pracowałem jako starszy mistrz w dziale remontów samolotów wydarzyła się historia, która pozostanie mi w pamięci do końca życia. Jest to historia nad wyraz rzadka, by powietrze zniszczyło skrzydło. Wybroniłem się ze sprawy a już LOT-owska komisja powypadkowa uznała mnie winnym rozdęcia skrzydła w trakcie tankowania samolotu.
Mam moje oświadczenie z tamtego okresu, które poniżej zamieszczam.

Roman Woźniak 2.07.1969 r.
Mistrz Oddziału T-4


Oświadczenie
W sprawie rozdęcia skrzydła samolotu SP-LTP

W dniu 26.06. b.r. zwrócili się do mnie mechanicy przyrządów pokładowych: Warlikowski i Tomczak o zawezwanie cysterny do zatankowania s-tu SP-LTP po usunięciu usterki paliwomierzy.
W ich obecności zadzwoniłem do Dystrybucji Paliw i poprosiłem, ażeby przyjechali do skalowania paliwomierzy s-tu SP-LTP. Powiadomiłem mechaników, iż mogą oczekiwać cysterny. Kazałem im też zawiadomić płatowcowych pracujących na tym samolocie o tankowaniu.
Gdy po pewnym czasie przejeżdżałem w pobliżu samolotu SP-LTP zauważyłem grupę mechaników oglądającą prawe skrzydło i krawędź natarcia. Podjechałem więc, zorientowałem się w sytuacji, kazałem niczego nie ruszać i powiadomiłem kierownika.
Wróciłem do samolotu. Uczestniczyłem w spisywaniu stanu paliwa zatankowanego wg. SPUTI1-5A, powiadomiłem dystrybucję o potrzebie przybycia cysterny do zlania paliwa z samolotu SP-LTP.
(podpis) Woźniak

Spisano z rękopisu

Prokurator wzywał mnie czterokrotnie do składania oświadczeń, gdyż znaleziono przepis, „kto wzywa cysternę do tankowania odpowiedzialny jest za tankowanie”. Takie orzeczenie podała komisja LOT-u i tego trzymał się prokurator. Już było wiadomo – rozdęte skrzydło nadaje się tylko do wymiany. Jak ogromne to są dla pracownika koszty a więc i kara może być wysoka. Jednak to nie ja byłem czemukolwiek winien. Inaczej chciała komisja pod przewodnictwem Jana Kujawy.
Usłyszawszy takie orzeczenie od lotowskiej komisji w ciągu doby mimo, że byłem po nocnej zmianie przejrzałem tytuły 1200 instrukcji lotniczych znajdujących się w bibliotece dokumentów i instrukcji PLL LOT a dotyczących obsługi eksploatowanych bieżąco samolotów. Wybrałem z tej liczby cztery tomy, które przeczytałem i znalazłem pośrednio winnego rozdęcia skrzydła w czasie ciśnieniowego tankowania samolotu. Fragmenty tych instrukcji przeczytałem komisji nie chcąc nic poza to oświadczenie im dawać na piśmie. Powiedziałem im, iż czyniąc mnie winnym rozdęcia skrzydła czynią winnymi wszystkich tych którzy dzwonią do Straży Pożarnej informując o pożarze bo wg nich „kto powiadamia telefonicznie o pożarze odpowiedzialny jest za ten pożar”.
Po tych czterech męczących wizytach w prokuraturze trwających kilka miesięcy dano mi spokój gdyż mój udział w tej sprawie był bardzo niewielki. I nawet moi pracownicy nie byli w niczym winni. Oni też tylko mieli obserwować, spisywać zalewaną ilość paliwa i ewentualnie regulować układ pomiaru ilości paliwa.
Zamówione nowe skrzydło przyjechało z Kijowa pociągiem. Przy pomocy pracowników zakładu produkcyjnego wymieniono go. Podłączono wszystkie instalacje. Pomalowano i po sprawdzeniach samolot poszedł na oblot techniczny i dalej do latania na liniach.
Jakieś sankcje poniósł szef kierujący tego dnia ekipą tankującą samoloty. Nie mając dostatecznej ilości ludzi na tę wydawałoby się prostą i powolną czynność wysłał samodzielnie praktykanta, który nie przepracował jeszcze trzech miesięcy. Praktykant umiał już dużo, ale nie miał jeszcze uprawnień do samodzielnego tankowania samolotów i nie mógł być pociągany do odpowiedzialności.
Winnym rozdęcia skrzydła był „korek” wkładany w układ odpowietrzenia instalacji paliwowej samolotu. Tą rurą miało uchodzić powietrze ze zbiorników paliwowych w trakcie tankowania ciśnieniowego paliwa. Samolot miał też możliwość zalewania paliwa poprzez górne otwory wlewowe i przy takim tankowaniu powietrze ze zbiornika uchodziłoby obok gardzieli pistoletu zalewowego. Takie tankowanie stosuje się tylko tam gdzie nie ma cystern zalewających pod ciśnieniem instalację paliwową samolotu.
Winny całej sprawie „korek” posiadający na końcu czerwoną chorągiewkę, by był widoczny i sprawdzany przez załogę przed lotem powinien być wg. Instrukcji wyjęty w czasie przeglądu przed lotem przez mechanika płatowcowego. Sprawdzenie takie i dopuszczenie do lotu wykonywali pracownicy startu dopuszczając samolot do lotu a pracowników hangarowych korek ten nie interesował.
Aby było śmieszniej to korek ten zakładany na obu skrzydłach wkłada się tylko na dłuższe postoje samolotu. Linia eksploatująca samoloty taka jak PLL LOT stara się by samolot latał a nie stał i takich korków nie zakłada. Konstrukcja tego korka nie jest taka jak korka w butelce od szampana. Ten pod wpływem wzrostu ciśnienia w zbiorniku paliwowym wystrzeliłby i uwolnił ujście nadmiaru powietrza ze zbiornika.
Gumowy korek ma przekrój ceowy – jest wydrążony w środku. Gdy działa na niego siła wypychająca go z rury jednocześnie działa siła na boczne wewnętrzne ścianki korka rozprężając go i powodując lepsze dociskanie korka do ścianki rury odpowietrzającej. Im większe ciśnienie działało na korek, tym on mocniej zakleszczał się w ściankach rury odpowietrzającej. Kształt korka zaprojektowany został tak by on sam nie wystrzelił pod wpływem wzrostu ciśnienia wewnątrz zbiornika np. poprzez ogrzanie paliwa od wzrostu temperatury skrzydeł.

Tango papa to dobry samolot z niedużym nalotem. Ma kabinę dla pięcioosobowej załogi. Wcześniej latał w 36 specjalnym pułku transportowym – jednostce wożącej nasze elity. Tam załoga składała się z dwóch pilotów, nawigatora, mechanika pokładowego i radiotelegrafisty. W spec pułku nastąpiła wymiana samolotów na turboodrzutowe, więc zrezygnowano z samolotów turbośmigłowych An-24 i Ił-18 i dlatego antonow tango papa przeszedł do latania w PLL LOT.
Kabina w tym samolocie jest nieco luźniejsza, a mamy dziś pilota, który leci z nami na lot zapoznawczy, choć ma nalatane kilka tysięcy godzin, lecz nie na samolotach pasażerskich. Dopiero po szkoleniu będzie latał razem z nami. Jest teraz nas czterech. On na razie stoi z tyłu przyglądając się na to co robimy.
Gdy wchodzą na pokład pasażerowie jesteśmy przygotowani do lotu. Drzwi do kabiny pasażerskiej są otwarte. Wchodzi generał i prosi nas o informacje o wyniku meczu Śląsk Wrocław i SC Napoli. Włączamy radio, będzie go można słuchać w ostatniej kolejności, gdyż dwie potrzebne radiostacje, na których utrzymujemy łączność z ziemią będą słyszalne w pierwszej kolejności. Startujemy i lecimy do Wrocławia. Gdzieś za Łodzią, Włosi strzelają drugą bramkę i wynik brzmi 2:0. Przełączam swój mikrofon na kabinę pasażerską i informuję o tym pasażerów. Robimy to często, gdy na ziemi dzieją się interesujące rzeczy, a jakaś grupa pasażerów interesuje się daną sprawą. Kibiców w Polsce jest dużo. Gazeta “Przegląd Sportowy” jest chętnie brana przez pasażerów. Na pokładzie wykładane dla pasażerów są też gazety: Trybuna Ludu, Sztandar Młodych i Życie Warszawy.
Otrzymujemy zgodę na schodzenie i od razu do sześciuset metrów lecimy w dół. Poznaję okolice Wrocławia. Na Psim Polu na ul. Kiełczowskiej 43 mieszkałem parę lat. Odchodzimy nieco w bok od normalnej trasy i po lewej stronie przelatujemy obok Lotniczych Zakładów Naukowych, gdzie uczyłem się budowy samolotów. Miło jest po latach popatrzeć na miejsce, gdzie spędziło się trochę życia. Przed budynkiem szkolnym stoją tak jak kiedyś samoloty. Już inne nowsze ale wciąż samoloty. Przelot nad Psim Polem trwa krótko. Po chwili jesteśmy nad centrum Wrocławia i widać już lotnisko.
Na płycie następuje tankowanie i przegląd przedlotowy samolotu, kilkanaście minut czasu i powrót do Warszawy. Tu w Porcie Krajowym w barze Wars-u jemy szybką kolację. W razie kolejki my jesteśmy pierwsi obsłużeni przed pasażerami.

Przygotowanie do następnego lotu Warszawa-Bydgoszcz i Bydgoszcz-Słupsk, gdzie zostajemy na noc. Mikrobus przewozi nas do kwatery załóg lotniczych mieszczącej się też w nowym bloku. Trzeba wypocząć. Jutro z rana powrót do Warszawy.

Myśleć a działać to dwie różne sprawy.