Egzamin


Piątek, 25 marca 1977 r.

                                            Egzamin

                        An-24 W podchodzi do lądowania         

                      Praktyka jest najlepszym nauczycielem

Dziś robię zakupy na rocznicową niedzielę. Otrzymałem od Agnieszki sporą listę produktów, które mam kupić. Długo stoję w kolejkach. Najpierw w warzywniczym, później w mięsnym. Idę też do dalszego sklepu po cukier, żeby wykupić miesięczny kartkowy przydział. Zostało jeszcze cztery kilogramy, resztę żona już wcześniej wykupiła. Zakupy zajmują mi blisko trzy godziny. Sprzątam mieszkanie i czas iść do pracy.
Dziś lecę z inną załogą, a właściwie to jesteśmy skompletowani z różnych załóg. Kapitan jest instruktorem o dużym doświadczeniu. Pierwszy lot mamy do Wrocławia. Dodatkowo w kabinie jest praktykant, który w tym locie rejsowym ma zdać egzamin dopuszczający go do pracy na liniach. Po wielomiesięcznym okresie szkolenia teoretycznego, po lataniu w lotach zapoznawczych i praktykanckich, po różnego rodzaju egzaminach teoretycznych i praktycznych, dziś ma wykazać swoją przydatność w locie na liniach. Po tym locie, będzie już samodzielnie latał jako drugi pilot na tym typie samolotu.
Pilot sam przygotowuje wszystko, sam robi to co powinien robić drugi pilot, właściwy drugi i kapitan instruktor kontrolują go. Widać, że jest zdenerwowany. Jest to jednak dla niego przeżycie. W tej sytuacji trzeba bardziej uważać na jego pracę. Jesteśmy przygotowani do lotu. Egzaminowany zajmuje miejsce drugiego pilota, drugi staje za nim, kapitan na lewym fotelu. Po uruchomieniu silników i podgrzaniu, kołujemy na pas. Kołują częściowo kapitan, częściowo drugi. To też jedna z prób. Stajemy na pasie, wieża daje nam zezwolenie na start. Będzie startował i pilotował do Wrocławia drugi pilot. Kapitan kontroluje jego ruchy i prowadzi korespondencje.
Startujemy. Pełna moc silników rozpędza samolot. Przy prędkości stu czterdziestu kilometrów na godzinę działają już stery, zwiększa się kąt natarcia, podnosi przednie podwozie. Po uzyskaniu prędkości dwustu kilometrów samolot wznosi się w powietrze. Czekam świadomie na komendę pilotującego i chowam podwozie. Drugi pilot ciągnie go wyżej w górę, na 120 metrów. Chowam na komendę klapy i rozpędzamy się do trzystu kilometrów. Powyżej dwustu metrów można zrobić pierwszy zakręt. Wszystko to idzie nam sprawnie. Na czterystu metrach pytam o przestawienie na Nominał. Drugi zezwala i daję moc nominalną silników. Silniki nie mogą cały czas pracować na mocy startowej. Mogły by się przegrzać. Dalej nabieramy wysokości i na pułapie po rozpędzeniu samolotu ustawiam manetki gazu na moc przelotową. Lecimy trasą Warszawa – Łódź- punkt R11- Trzebinia i Wrocław.
Południe kraju jest słoneczne, gorzej na północy. Do Wrocławia dolatujemy bez kłopotów. Lądowanie na lotnisku Starachowice też poprawnie. Po przyziemieniu manetki przestawiam na mały gaz i zdejmuję śmigło z oporu. Śmigła na zmienionym kącie są naszym hamulcem. Duża powierzchnia śmigieł teraz płaska stawia duży opór i hamuje naszą prędkość. Resztę prędkości należy wyhamować kołami podwozia. Te cztery hamowane mocnymi hamulcami koła wytracają naszą prędkość do potrzebnej dla skołowania do portu.
Mamy chwilę czasu na odprężenie i znów powrót do Warszawy. Teraz leci kapitan a drugi prowadzi korespondencje. Też dobrze. Jestem pewien pomyślnego zdania egzaminu. Lądujemy w Warszawie. Kapitan bierze na rozmowę egzaminowanego. My przygotowujemy się do następnego lotu do Bydgoszczy i Słupska. Pogoda w Słupsku jest zła. Nie można tam lecieć. Prognoza jednak sugeruje poprawę. Koordynacja decyduje, że mamy lecieć do Bydgoszczy. Jeżeli w tym czasie poprawi się pogoda to polecimy dalej, a jeżeli nie to pozostajemy w Bydgoszczy. Zmienna pogoda opóźnia nieco start ale lecimy już tylko we trzech. Nad Bydgoszczą niski pułap chmur. Lotnisko wita nas iluminacją świateł. Lądujemy. W Słupsku pogoda się nie poprawiła, nie możemy lecieć dalej. Nie można ryzykować. Obsługa ma kłopoty z pasażerami, część z nich chciała lecieć do Słupska. Jeden z pasażerów Belg wybierał się na polowanie w okolicy Słupska a nie może tam dolecieć. Obsługa lotniska musi ten problem rozwiązać. Czekamy na mikrobus, który odwiezie nas na kwaterę do miasta. Dodatkowe nieplanowane poczynania zawsze trwają dłużej niż przewidywane. Do kwatery przyjeżdżamy późno. Kładziemy się spać. Jutro jeszcze czeka nas trochę nieznana praca. Świt pokaże co przyniesie nam jutrzejszy dzień.

Kto milczy zezwala.