Choroba w domu a ja poza domem


Tablica kapitana samolotu An-24W

Tablica kapitana samolotu An-24W

Środa, 9 marca 1977 r

Choroba w domu a ja poza domem

„Człowiek musi kochać, aby być zdrowy”
Zygmunt Freut .

Hiacynt rozwinął się jeszcze ładniej, ale przez noc się skrzywił. Takie pędzenie kwiatów nie zawsze im wychodzi na dobre. Agnieszka rano po śniadaniu wychodzi z dziećmi. Robert idzie do szkoły. Krzyśka odprowadza do przedszkola i sama jedzie autobusem do pracy. W przyzakładowej przychodni ma iść do lekarza, czuje się źle. Do domu wraca około dziesiątej. Ma kilkudniowe zwolnienie, powinna leżeć w łóżku. Wykupiła już sobie w aptece lekarstwa.
Z rana było zamglenie, ale im bliżej południa pogoda się poprawia. Świeci słońce. Niebo pokryte jest chmurami pierzastymi. Jest ciepło, dwanaście stopni ale też silny wiatr. Chcę przewidzieć pogodę na wieczór i jutrzejszy dzień. Wyglądając przez okno balkonowe zauważam, że w oddali ponad innymi domami widać wznoszący się wieżowiec naprzeciw dworca centralnego. Kiedy budynek wybije się już ponad drzewa, będę miał jeszcze jeden prywatny punkt obserwacyjny do sprawdzania widoczności. Ten wieżowiec to Marriott w przyszłości hotel. Sprzed niego odjeżdżać mają pasażerowie na lotnisko Okęcie. Hotel znajduje się naprzeciw Dworca Centralnego. Ma to zagwarantować szybkie przejście z pociągu na samolot. Z pod Marriotta mają odjeżdżać autobusy lotowskie na lotnisko Okęcie. Obecnie autobus jeździ na lotnisko z pod warszawskiego biura na ul. Waryńskiego 9.
Jak obiecał dyr. PLL LOT Włodzimierz Wilanowski w hotelu tym ma się znaleźć miejsce na kawiarnie i klub seniorów lotnictwa tak na wzór zachodnich klubów. Wszyscy ludzie związani z lotnictwem z Warszawy i okolic mieliby miejsce dla wspólnych spotkań będąc już emerytami. Czynni ludzie lotnictwa też mogliby tam chodzić. W Warszawie jest dużo instytucji lotniczych jak PLL LOT, WSK Okęcie, WSK Grochów, Aeroklub Polski, Aeroklub Warszawski, Instytut Lotnictwa, Wydział MEL PW, Lotnictwo sanitarne, czy lotnictwo usługowe.
Agnieszka po wzięciu lekarstw śpi. Zabieram się za przygotowanie obiadu. Żona wstanie na chwilę i wykończy obiad. Idę odebrać Krzyśka z przedszkola. Gdy z nim wracam, spotykam Roberta wracającego ze szkoły. Obiad można już zjeść. Po obiedzie powtarzam z Robertem ułamki i zbliża się czas wyjścia do pracy.
Będąc już w pracy notuję jak będę pracował w najbliższych dniach. Grafik mamy z miesięcznym wyprzedzeniem ale potrafi się często zmieniać. Dlatego potrzeba stałego sprawdzania. Zapisuje. Piątek 11.03 – dyżur 7-15:00. Sobota 12.03 – wolne. Niedziela 13.03 – wolne. Poniedziałek 14.03 – KRK 9:05.
Dziś wieczorem o 19:15 lecę tylko rejsem LO-729 do Gdańska i tam nocujemy.
Lotnisko w Gdańsku Rębiechowie jest lotniskiem młodym. Otwarto je 2 maja 1974 r..
Posiada kod IATA: GDN, kod ICAO: EPGD – ten międzynarodowy port lotniczy położony jest nieopodal wsi Rębiechowo, od której wziął nazwę. W dogodnej lokalizacji od centrów miejskich Gdańska, Sopotu i Gdyni. Port położony jest niedaleko trójmiejskiej obwodnicy. Gdańskie lotnisko stanowi także lotnisko zapasowe dla warszawskiego Okęcia. Jest tam tylko jeden pas do startów i lądowań ale dostatecznie długi.
Wcześniej korzystano z lotniska w Wrzeszczu. Które powstało w 1910 roku i służyło do 1974 roku. Lotnisko miało hangar. Budynek portu i betonową drogę startową przystosowaną do lotów nocnych. Dla nowych samolotów pas był zbyt krótki a nie było możliwości na podłużenie go. Zabudowa miasta wkraczała na teren lotniska. Tam też po zamknięciu portu przystąpiono do budowy na jego terenach wielkiego zespołu mieszkaniowego Zaspa.
W razie potrzeby blisko mamy wojskowe lotniska, w Pruszczu Gdańskim czy Gdynia Babie Doły ale jest to ostateczność.
Nocny przelot do Rębiechowa to pestka. GDN wyposażony jest w VOR/ILS i radar podejścia. Warto jest popatrzeć na wielokolorowe światła lotniska. Przeszkody lotniskowe świecą czerwonym światłem. Na biało świecą lampy pasa a na żółto lampy dróg kołowania. Lampy te na życzenie załogi rozjaśnia się lub przyciemnia.
Na miejscu w GDA czeka na nas lotowska nysa by zawieźć nas na kwaterę we Wrzeszczu.
Jest to nowy blok mieszkalny gdzie czteropokojowe mieszkanie na parterze jest kwaterą załóg nocujących w Gdańsku. Każdy z nas ma własny pokój. Największy z telewizorem zajmuje kapitan a trzy pozostałe mniejsze z radiami zajmuje reszta załogi, Prócz tego jest duża kuchnia, łazienka i duży przedpokój. Pokój kapitana służy do robienia kolacji i oglądania telewizji. Jednak najczęściej to rozchodzimy się do swoich pokoi robiąc wieczorną toaletę. Na dobranoc kapitan podaje godzinę porannego budzenia. Wstąpiłem jeszcze do kuchenki zrobić sobie herbaty i poszedłem do swojej sypialni.
Gdy położyłem się do łóżka spać i pomyślałem o swojej chorej żonie przypomniał mi się mój w końcu nie tak odległy pobyt w kijowskim szpitalu. A trafiłem tam też szczególnie.



Duża grupa pracowników PLL LOT z działów technicznych i remontowych oraz kontrolerzy techniczni wyjeżdżała do Kijowa na praktyki lotnicze w lipcu 1972 roku. Praktyki związane były z przyszłościowymi remontami naszych antków w bazie remontowej PLL LOT na Okęciu w Warszawie. Dotychczas wszystkie szkolenia odbywaliśmy od późnej jesieni do wiosny a tu miesięczny wyjazd na Ukrainę w środku lata.
My polska grupa inżynieryjno – techniczna chcieliśmy dowiedzieć się jak najwięcej przed czekającymi nas na Okęciu remontami samolotów An-24W. Strona ukraińska starała się nam pokazać maksymalnie mało. Na kijowskim lotnisku Żuliany zakładu wytwórczego samoloty Antonowa, miejscowi remontowcy mając jeden hangar i kilka większych garaży i baraków, w tym musieli remontować samoloty An-24 Aeroflotu.
My mając w przyszłości robić remonty na swoich lotowskich samolotach, mieliśmy moc pytań i niejasności. Teoretycznie byliśmy przygotowani, ale co innego nawet odkręcić śruby teoretycznie a co innego praktycznie. By coś wiedzieć, zrozumieć, wykonać, trzeba to znać. Grupa specjalistów po przyrządach pokładowych i radio miała bardzo dużo pytań. Największą wagę przykładaliśmy do regulacji czy to autopilota czy układów nawigacyjnych. Na samolocie zastosowano tajne wojskowe urządzenia z pewną zmianą na częstotliwości cywilne. Dla pewności zachowania tajemnicy, niektóre bloki układu nawigacyjno – nakazowego PRIWOD, zalane były smołą. Nie do regulowania, ani rozebrania, czy naprawy. Jedyne co można było zrobić to wymienić bloki. Szczególnie interesowała nas regulacja tego właśnie urządzenia, bo choć w małym zakresie ale istniała regulacja. Pokazania nam regulacji PRIWODA unikano na wszelkie możliwe sposoby. Gdy 21 lipca w zakładzie remontowym dowiedzieli się, że jutro w Polsce jest święto państwowe, to postanowiono nam zrobić ten dzień wolny. Zaplanowano wyjazd nad Kijowskie morze. Nieodległy duży zbiornik wodny na Dnieprze. Nad ten sam zbiornik wodny nad którym leży Czarnobyl. Zawieziono nas tam autobusem. Plaża i opalanie się, a nie pobyt w barakach. Odpoczynek nad wodą, dość brudną z całym mnóstwem pływających, podłych, czerwono-czarnych biedronek, był świetny.
Był odskocznią od szkoleniowych problemów. Gospodarze chcąc nas ugościć, porozkładali na gazetach chleb, kiełbasę, ogórki, szklanki i wódkę. Było też piwo Żiguliewskije – rzadko oglądane w miejscowych sklepach. Piciem zajęli się raczej sami nasi gospodarze. My towarzyszyliśmy jak jeden do dziesięciu.
Zaintrygował mnie duży blok betonowy niczym schron, bez otworów z zaokrąglonymi krawędziami, stojący na mieliźnie. Wszedłem na wierzch przy pomocy kolegów. Na wierzchu bloku był tylko kwadratowy około metrowy otwór, a wewnątrz stała woda. Z betonowego pudła, wysokości około 2,5 m, postanowiłem zeskoczyć w dość płytką wodę sięgającą do połowy kolan. Widziałem z góry pofalowane piaszczyste dno. Była to prawie równa powierzchnia. Wysokość nie stanowiła problemu dla pilota szybowcowego po kursie spadochronowym. Skoczyłem. Lewa noga wcisnęła się w piasek dna a prawa pięta napotkała na coś twardego i wylądowałem już z bolącą mocno prawą nogą. Ledwie utrzymałem równowagę. Stałem. Prawa pięta bolała mocno. Nie mogłem obciążać prawej nogi. Przy pomocy kolegów, wyszedłem na brzeg. Położyłem się na kocu.
Ból w nodze narastał, więc zdecydowałem wracać do hotelu i wezwać pogotowie. Skróciliśmy pobyt nad wodą i znów autobusem wróciliśmy do hotelu. Wezwano karetkę z lekarzem. Lekarka oglądając nogę stwierdziła stłuczenie i zaleciła okłady. Po kilku godzinach gdy ból narastał a kompresy nie pomagały. Wezwałem powtórnie pogotowie sam dzwoniąc do nich.
Po przyjeździe drugiej karetki stwierdziłem, że ona nie odjedzie, dokąd nie zrobią mi zdjęcia Rentgenowskiego bolącej nogi. Obie nogi były podobne. Żadnych oznak zewnętrznych. Zalecane przez pierwszą lekarkę z pogotowia kompresy, nie skutkowały. Prawa noga zaczęła lekko puchnąć. Było około szesnastej i moje kategoryczne życzenie, lekarka, acz niechętnie, postanowiła spełnić. Stwierdziłem, że zapłacę za zdjęcie, gdy nie będzie złamania. Po wykonaniu i wywołaniu zdjęcia w szpitalu z jeszcze mokrym negatywem, stosunek do mnie zmienił się diametralnie. Kazano szybko (bo od czasu złamania minęło ponad 4 godziny) wkładać nogę w gips. Wykonano mi gips w wersji ekspresowej i eksportowej. Miałem piękny gipsowy kozaczek z wystającymi palcami. Noga usztywniona do kolana.
Teraz należało znaleźć mi szpital. Z tym pielęgniarka, która woziła mnie w karetce, miała największy problem. Po objechaniu czterech czy pięciu kijowskich szpitali, wróciliśmy około dziewiątej wieczorem do pierwszego do jakiego przyjechaliśmy. Był to szpital w budynkach z przełomu XIX na XX wiek i nosił nr 1.
Na izbie przyjęć, dopadło mnie chyba z dwudziestoosobowa obsługa. Mówiącemu po rosyjsku lotnikowi z zachodu, zadawano całe mnóstwo różnych pytań, zupełnie nie związanych z medycyną i mną, a bardziej o sprawy polityczno-gospodarcze. Był to dla nich człowiek z zachodu, który miał informacje z pierwszej ręki. Pytano mnie w jakich krajach bywałem, co widziałem i co mnie zaskoczyło. Już po godzinie 22 trafiłem na sale chorych, w samej bieliźnie, bo magazynek z piżamami był już nieczynny. Szlafrok był to przedmiot nieznany.
Rano okazało się, że jestem na Oddziale Chirurgii na sali, gdzie wszyscy mają coś z nogami. Do chodzenia większość, tak jak ja, potrzebowała kul, a na sali były tylko jedne. Leżałem czekając na siostrę i piżamę. Pęcherz moczowy dawał o sobie coraz bardziej znać. Musiałem chorych na sali spytać, gdzie jest toaleta i pożyczyć kule. Jednak wyjść na korytarz w samej bieliźnie nie „uchodzi” jak mówią Rosjanie. W końcu chorzy z sali pilnie ściągnęli siostrę z piżamą dla mnie. Po opróżnieniu pęcherza, poczułem się lepiej.
Toaleta w szpitalu była dla ludzi zdrowych. Było tylko kilka kabin ubikacji kucanych, (właśc. ubikacja turecka, ubikacja arabska) – typ urządzenia sanitarnego, służącego do wypróżniania w pozycji kucznej. Urządzenia montowane są na poziomie posadzki, zbudowane z owalnej misy, zakończonej w dolnej części otworem odpływem. Po obu stronach misy znajdowały się podstawy na umieszczenie stóp. W żaden sposób nie byłem w stanie kucnąć na jednej nodze z drugą uniesioną. Poszedłem do kolegów z sali po instrukcje jak w takim przybytku się załatwić. Poradzili. Kuca się na jednej nodze a pod pachy bierze kule i w ten sposób utrzymuje odpowiednią trzypunktową pozycję do wypróżnienia.
Mogłem spokojnie położyć się na swoim łóżku przy samych drzwiach. Wizyta grubej baby w białym fartuchu i białej chustce na głowie poderwała mnie. Stała z białym emaliowanym wiadrem w ręku i chciała ode mnie „bumażkę” – papierek. Zupełnie nie mogłem pojąć o co chodzi. Jaki to papierek, czy dokument mam jej dać? Dosłownie wszystko zabrano mi na izbie przyjęć. Jeden z chorych podszedł z kawałkiem gazety i położył mi na szafce przy łóżku, a gruba baba wsypała na niego cukier wydobyty małą miarką z wiaderka. To był początek mojego śniadania. Cukier do kawy, jaką miałem dostać. Za chwilę dostałem także zupę mleczną i łyżkę, dwie kromki chleba i małą kostkę margaryny oraz cztery cieniutkie plasterki kiełbasy na talerzyku. Zjadłem wszystko, bo właściwie to byłem tylko po wczorajszym śniadaniu. Współtowarzyszom ze szpitalnej sali chorych, łyżka służyła jako nóż do rozsmarowania margaryny i do przecięcia skórki z kiełbasy.
O dziewiątej miałem wizytę lekarki opiekującej się salą i po dziesiątej obchód ordynatora i profesorów. Mną mało się zajmowali. Bardziej moim rentgenem. Na pytanie o stan zdrowia, stwierdziłem, iż noga mocno boli. Zaordynowano mi „ukoł”. Zupełnie nie wiedziałem cóż to będzie ten ukoł.
Gdzieś koło jedenastej, wprowadził się dziewiąty chory do naszej sali. Miał jedno oko spuchnięte bo ukąsiła go pszczoła. Około 35 lat. Ręce i nogi miał całe, bez bandaży, bez gipsów. Dziwny widok na sali chirurgii urazowej. Myślę – co kraj to obyczaj.
W południe dostałem zastrzyk (ukoł). Noga mniej bolała, ale zauważyłem, że trzymając ją wyżej, gdy leże, mniej mnie boli. Łóżka były metalowe, bez jakichkolwiek udziwnień. Widziałem, że w Polsce, na chirurgii mieli jakieś wyciągi dla rąk i nóg, a tu nic. Na moją prośbę, dostałem sześcian z prętów stalowych, który obciągnięto nowym bandażem i tym sposobem nogę miałem wyżej.
Na obiad była zupa jarzynowa z dużą ilością brązowego oleju pływającego na wierzchu i ryba smażona przypominająca w smaku oblane olejem wióry drzewne podgrzane na patelni. Do tego jako surówka ogórek kiszony.
Po obiedzie już cała sala rozmawiała ze mną. Gdy ten najnowszy wyszedł z sali, szybko powiedziano mi, że on ”jest” i tego określenia nie zrozumiałem. Pytam: KGB? NKWD? Oni mówią w przybliżeniu tak.
Mówiłem im prawdę, żadnej agitacji, a oni niech uważają o co pytają bo ten dziewiąty jest podejrzany. Nazywałem go milicionier (milicjant) i tak do niego się później zwracałem, a oni mówili mu po imieniu. Tłumaczył mi, że on kiedyś, dawno, pracował w milicji, ale go wyrzucili. Jednak dalej mówiłem, że jego sposób postępowania się nie zmienił. Pytałem go: Milicjancie dokąd chodzisz? Bo trzy razy na dzień dokładnie o określonej porze, szedł do płotu i tam rozmawiał z kimś zza płotu. Widać to było z okna na korytarzu. Miał to być niby jego kolega co tam pracuje. To ja mu mówię: dlaczego w ZSRR nie przestrzegane są prawa pracownika? Dlaczego on pracuje co dzień ponad 12 godzin? Cała sala śmiała się w poduszki. Tylko stary człowiek ponad 80 letni co pamiętał carat mówił „mołodiec”.
W czasie mego tygodniowego pobytu w tej sali, staruszek tylko kilka razy powiedział mołodiec. Nic nie komentował, o nic nie pytał. Znał ustrój, w którym przyszło mu spędzić większość życia.
Ciekawostką było to, że do sali, profesor przychodził jedynie do dyrektora kołchozu, który miał coś z kolanem. Dyrektor wojnę przybył jako dowódca kompanii cystern tankujących samoloty. Przebył front od Moskwy do Berlina. Na moje pytanie jakie samoloty tankował, odpowiedział nieświadom, że Bell i tylko te. Gdy spytałem jakiej były konstrukcji te amerykańskie Belle on odpowiadał „nasze”. Znając historie podawaną przez Rosję, nie komentowałem tego ani też nie chciałem wyprowadzić ich z błędu.
Dyrektor Kołchozu musiał mieć duże znajomości, bo biegano koło niego w sposób szczególny. Zalecane przez profesora maści były nakładane szczególnie dokładnie. Natomiast po wyjściu całej ekipy, przychodziła obca z innego oddziału pielęgniarka zdejmowała bandaże, zmywała maści i smarowała kolano własną maścią przyniesioną z sobą. Trwało to przez kilka dni. Przy kolejnej wizycie profesora, chwalił on postępy w kuracji pacjenta. Sala widziała wszystko, ale milczała i nie komentowała. Nawet milicjant niczego złego nie widział.
Dla dyrektora Kołchozu posiadanie w Polsce 10-20 czy 100 ha na własność było szokiem. Ja dopiero po powrocie do kraju w rozmowach dowiedziałem się, że już wtedy bywali posiadacze 300 ha i więcej. Szczegóły rolnicze, jakich chciał dowiedzieć się dyrektor, były też dla mnie lotnika z miasta tajemnicą. Nie znałem się na zootechnice ani agronomi. Inny z leżących – ślusarz floty dnieprzańskiej- zadawał fachowe pytania: co robimy z ukręconą śrubą bez łba, jak ją wydobywamy? Młody mechanik samolotu An-2 pracujący w Kazachstanie na polach pszenicy, odpowiedział mi na pytanie, dlaczego nie każdego roku rodzi się w Rosji dostateczna ilość pszenicy. Były pogranicznik znad Morza Czarnego, opowiadał, że już na dwa tygodnie przed przybyciem w jego rejon, znał nr rejestracyjny polskich samochodów, które miały zawitać w jego rejon. Skośnooki żołnierz, słabo mówiący po rosyjsku, nie odzywał się wcale. Ale też, cała sala traktowała go bardzo wrogo. Uważano go za coś gorszego, pół – człowieka. Wiedziałem, że ten stan długo trwać nie może. Ci gorsi muszą się kiedyś zbuntować. Wtedy w ZSRR liczyli się tylko Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini. Reszta to była druga kategoria. Spytałem o tych z „pribaltiki”- Litwinów, Łotyszy i Estończyków. Oni też wraz z Gruzinami, są traktowani jak Rosjanie, ale ich jest mało. Wtedy zrodziło się we mnie podejrzenie, że ten zwaśniony organizm, jakim było ZSRR, musi niedługo się rozpaść. Jak okazało się nie trzeba było długo czekać.
Ukraińcy leżący na sali, źle wypowiadali się o Rosjanach. Były tam punkty sporu, ale ze względu na milicjanta nie poruszałem szczegółów w rozmowach. Wszyscy z zainteresowaniem słuchali takiej historii, jakiej nie uczono w szkole i jaką sam poznałem. Mówiłem im o Lwowie, który dopiero po 1939 roku stał się miastem Ukraińskim. Świadomie pominąłem walki 1919 roku. Gdy oni mówili, że Lwów od zawsze jest ukraiński, ja pytałem ich kiedy na arenie międzynarodowej została po raz pierwszy, jako państwo, uznana Ukraina? Według młodego mechanika lotniczego to cała Galicja z Krakowem to była Ukraina. To, że Chmielnicki był polskim szlachcicem, zdziwiło ich bardzo. Unia Polski i Litwy oraz wielkość Polski w tamtych czasach była dla nich zaskoczeniem. Rozbiory przez Rosję, Austrię i Prusy też. Sądzili, iż tylko Rosja, zabrała ich należne ziemie. W odpowiedzi przypomniałem im rok 1939 wojnę rosyjsko – fińską a i tą historię znało tylko 2 z nich. Mówiłem jaka jest Polska. Mogą się przekonać po tym jak w 1939 roku sam Hitler bez Stalina bał się Polski zaatakować. Tu starzec wypowiedział swoje: mołodiec (zuch).
W tym dużym szpitalu rozłożonym w parku było wiele różnych oddziałów. Wszystkie w jednopiętrowych budynkach z czerwonej cegły. Szpital ten bardzo przypominał podwarszawski szpital w Tworkach. W jednym z budynków było kino. Wyświetlano filmy dwa razy w tygodniu darmo dla chorych. Nie byłem tam bo o filmie który chciałbym oglądać dowiedziałem się zbyt późno a następny film nie interesował mnie i nie miałem wolnych kul.
W tym samym czasie co ja na tym samym piętrze w trzyosobowej sali leżał też Amerykanin. Jednak mówił tylko po angielsku więc leżał bez opiekuna. Codziennie przychodziła do niego mówiąca po rosyjsku żona i ona tłumaczyła mu rozmowy z lekarzami.
Na salach nie wolno było palić papierosów. Wszyscy palący musieli wychodzić do palarni lub na balkon. W czasie jednego mojego pobytu na dymka, na balkonie zagadnął mnie chory z ręką trzymaną wysoko na temblaku. Był po upadku żurawia budowlanego którego był operatorem. Prosił bym zaczął uczyć go tam w szpitalu mówić po polsku. Spytałem o przyczynę a byliśmy wyjątkowo sami na balkonie. Odpowiedział że jest żydem i gdy będzie mówił po polsku to będzie mógł się starać o obywatelstwo polskie i wyjazd z Rosji do Polski i dalej do Izraela.
Jeszcze jeden Żyd który chciał być Polakiem. Postanowiłem pokazać mu, że nie łatwo być Polakiem. Zaproponowałem jako, że ja będę tu zbyt krótko by nauczył się. Miał zapamiętać kilka wierszyków po Polsku. Na początek dałem „Stół z powyłamywanymi nogami”. Chciał wiedzieć co to jest powiedziałem – stół bez nóg. Powtarzał Stoł pooo, pooo. Nie szło mu to, dałem drugi. Król Karol królowej Karolinie kupił korale koloru koralowego. Powtórzyłem trzy razy a on patrzał, prosił o przetłumaczenie ale dalej kończył na krol Karol. Dla dobicia dałem mu „Świerszcz brzmi w trzcinie”. Na tym edukacja Żyda który chciał być Polakiem zakończyła się.
Wyżywienie było strasznie podłe. Każdy z leżących miał swojego donoszącego do stojącej na korytarzu lodówki. Mnie kolega raz przyniósł jabłka.
Gdy dowiedziałem się, że do Warszawy z Kijowa leci nowo zakupiony przez PLL LOT samolot An-24W o znakach SP-LTS, postanowiłem lecieć do kraju. Mój tygodniowy pobyt w kijowskim szpitalu był i tak zbyt długi.
Nie było to łatwe. O mojej decyzji powiadomiłem lekarza i ordynatora. Potrzebowałem wypisu ze szpitala i kule, do tego bym mógł chodzić. Z magazynu szpitalnego kul ani wypożyczyć ani kupić nie mogłem. Uprzejmie ordynator użyczył mi swojego gabinetu i telefonu podając numer telefonu informacji aptek bym dowiedział się gdzie można kupić w której aptece kule. Ustaliłem adres apteki najbliższej hotelu gdzie mieszkali koledzy i szpitala gdzie ja się znajdowałem. Za jedyne 10 karbowańców koledzy zakupili mi drewniane kule i dostarczyli do szpitala. Podziękowałem ordynatorowi, lekarzom i pielęgniarkom za pobyt i opiekę. Pożegnałem kolegów z sali. Z rana tego dnia mój milicjonier też opuścił salę szpitalną.
Następnego dnia pojechałem taksówką zabrać swoje rzeczy z hotelu i udałem się na lotnisko do samolotu i odleciałem nim na Okęcie.


Teraz będąc na kwaterze w Gdańsku wtuliłem się w poduszkę i telepatycznie życzyłem zdrowia chorej żonie i zasnąłem.

Podróże kształcą